W Sali Ćwiczeń znajdowała się grupka osób w naszym wieku.
Wydawało się, jakby na środku stało lustro – po jednej stronie osoba, po
drugiej odbicie. Było to złudne niedopatrzenie z mojej strony. Pełno
bliźniaków. Takie same włosy, oczy, sylwetka i wszyscy patrzący się na nas.
Stałyśmy
z Agnes nie mogąc ruszyć się z miejsca. Nie dość, że byłyśmy nadal przemoczone
po londyńskim deszczu, to jeszcze jako jedyne miałyśmy na sobie kolorowe
t-shirty. Przy tych wszystkich granatowych sweterkach, spódniczkach i koszulach
wyglądałyśmy dość hmn… delikatnie ujmując – idiotycznie.
- Dzień dobry – odparł p. Ralph Quentin, kiwając głową
byśmy podeszły nieco bliżej całej tej bliźniaczej gromady. Spojrzałyśmy na
siebie niepewnie, po czym zrobiłyśmy mały krok w przód.
- Nowinki! – Ktoś szepnął w tłumie bliźniaków.
- Cisza! – krzyknął nasz nauczyciel – Przedstawiam Wam
nowe podopieczne klasy. Agnes i Erica, przedstawcie się.
- Hej – mruknęłam odwracając wzrok w stronę Agnes, by
ratowała sytuację.
- Czeeeeść… - moja bliźniaczka uśmiechnęła się sztucznie
udając, że ma zamiar rozwinąć swoją wypowiedź. Uderzyła mnie łokciem na znak
kompletnej pustki w głowie.
- Yyy… No… Więc… - próbowałam skonstruować jakiekolwiek
zdanie, ale i zyskać na czasie wymyślenia czegoś mądrego.
- Jak widać to skromne dziewczyny. – P. Quentin zaśmiał
się przerywając niezręczną ciszę. – Dopiero rozpoczynają naukę, więc liczę na
wyrozumiałość z Waszej strony. – zwrócił się do „naszej klasy”, która od
początku rozmowy wyglądała na lekko zdziwioną naszym przybyciem. Pan, Ralph, a
może Quentin na chwilę się zamyślił wybijając palcami znany mi rytm. To chyba
była jakaś symfonia albo sonata, lekko przypominająca preludium.
Preludium.
Większość osób w ogóle nie wiedziała, że coś takiego istnieje, a gdy o tym
wspominałam zazwyczaj padało pytanie „To jakiś batonik?”. Społeczeństwo ludzkie
zazwyczaj ograniczało się do jednego, może dwóch gatunków muzycznych, zamiast
próbować wszystkiego po trochu. Klasyka było dobra tylko dla starszyzny, bo moi
znajomi klasyfikowali się raczej do przedszkola.
Od
lat byłam osamotniona, jeśli chodzi o chwile relaksu. Siadałam sobie na ganku z
wielkim pucharem lodów, włączałam muzykę i tak płynęła godzinka po godzince.
Wieczorem, gdy trzeba było iść na kolację, niechętnie wstawałam rozłączając
słuchawki. Od czasu dowiedzenia się, że nie jestem zwykłą nastolatką takich
chwil relaksu miałam coraz mniej. Mama nastawiała nas na długie godziny nauki
czarów, czytania książki po książce. Mówiła, że musimy pójść jakoś przygotowane
na pierwszy dzień, żeby wszyscy wiedzieli, że przyszłyśmy z dobrej rodziny –
pełnokrwistej, magicznej rodziny. Mi nie robiło to różnicy czy jestem
pełnokrwista, półkrwista czy pochodzę z normalnej familii. Jestem człowiekiem,
to mi wystarcza.
Po
kilku sekundach p. Quentin otrząsnął się z transu i rzekł:
- Na pierwszej lekcji zawsze moi uczniowie przyglądają
się innym, więc proponuję Wam usiąść gdzieś i pooglądać moje zajęcia – kiwnęłyśmy
głową w odpowiedzi, po czym odeszłyśmy w stronę kamiennej ławki.
Sala
Ćwiczeń chociaż zaskakiwała nowoczesnością, również miała kilka (dużo)
starszych obiektów typu kamienne ławki, na których siedziałyśmy oraz marmurowe
parapety. Nie znam się na architekturze i ozdabianiu wnętrz, ale tutaj chyba
pomylili dekoratora z producentem płyt nagrobkowych.
Lekcja
„naszych kolegów” trwała i trwała. Co chwilę szły jakieś błyski po sali,
okrzyki radości lub nieudanego zaklęcia. Postacie na mówiących obrazach chowały
się za ramy – widać było, że niektóre osoby nie są zbytnio doświadczone w
rzucaniu ognistymi kulami.
- Uważaj! – krzyknęła Agnes popychając mnie w bok ławki.
Ognista kula powędrowała tuż przy naszych głowach rozbijając się o ścianę.
Nieco zdezorientowane podniosłyśmy się rozglądając na boki. Podbiegł do nas
jakiś chłopak, który najwyraźniej był sprawcą całego tego zamieszania. Miał kasztanową
czuprynę na głowie i niebieskie oczy. Przyodziany w nienagannie wyprasowaną
koszulę i sweterek stał przed nami, to patrząc na mnie, to na Agnes. Ciekawe
czy zauważył jakąś różnicę?
- Sorry, moja siostra nie jest jeszcze dobra w tle
klocki, a ja nie byłem w stanie zatrzymać redicea.
- Redicea? – wtrąciłam się – A to nie ognista kula?
- Nie do końca, bo to co wyczarowałem jest zwykłym lodem
tylko, że czerwonym – odpowiedział wyciągając w moją stronę rękę. W mgnieniu
oka na jego dłoni pojawił się mały, wirujący okrąg, który bardzo przypominał
ogień. Niepewnie spróbowałam dotknąć opuszką palca tego dziwnego wytworu magii.
- Zimne… - mruknęłam.
- Ooo! Mogę dotknąć? – spytała rozweselona Agnes próbując
trącić delikatnie czerwoną kulę.
Pff! Redicea zniknęła w mgnieniu oka zanim moja siostra zdążyła
poczuć ten zjawiskowo zimny ogień. Nieznany nam chłopak zaśmiał się, a jego
siostra stojąc z tyłu krzyknęła:
- Może nie umiem tego wyczarować, ale kawały zawsze mi w
głowie! – Swobodnym ruchem obróciła się wokół własnej osi. - Erica i Agnes,
tak? – spytała zwracając się do nas.
- Tak, to właśnie my – odparłam delikatnie się
uśmiechając.
- Nowinki! – zachichotała – Będzie trzeba Was oprowadzić
i przekazać kilka tajemnic – bez nich ani rusz! Spotkamy się później! –
pomachała odwracając się w kierunku naszego nauczyciela. – Chodź brachu! –
zamachnęła ręką i w jednej chwili chłopak, który przed nami stał znalazł się
tuż przy niej.
- Magia. Witaj najcudowniejsze miejsce na świecie –
westchnęła Agnes wstając z kamiennej ławki. – Idę się rozejrzeć. – Próbowała
naśladować mamę czarującą przejście powietrzne. Usłyszałam tylko niezadowolenie
z braku magicznych sił i Agnes zniknęła za ciemnymi drzwiami.
Zostałam
sama śledząc bezczynnie gestykulację p. Quentin’a, który tłumaczył nieznane mi
sprawy i informacje na temat zaklęć. Co będę tu siedzieć? Nikt pewnie nie
zauważy jak wyjdę, a przynajmniej poznam zakątki szkoły.
Po
cichu uchyliłam ogromne drzwi i wymknęłam się, by poznać nowy, czekający na
mnie świat magii.
________________________________________________________________________________________________
Tym razem nieco się rozpisałam i wprowadziłam dłuższy dialog niż w pierwszy rozdziale. Mamy problemy z Natalą, jeśli chodzi o komunikację, więc mogą zostać wprowadzone zmiany w np. nazwisku nauczyciela, a że chciałam szybko dodać następny rozdział, pobieżnie z tą nazwą zapoznałam Natalię, chociaż nie ustaliłyśmy tego do końca:)
Każdy komentarz motywuje do dalszego pisania, a szczególnie dziękuję
Devilli, która naprawdę bardzo mi pomogła swoim dłuuuugim komentarzem zachwytu przy pierwszym spotkaniu z Ericą. Oby więcej takich komentarzy (i osób, które czytają te nasze wypociny) znalazło się na tym blogu!